Ola dzisiaj dwa razy doprowadziła mnie niemal do płaczu, ze śmiechu rzecz jasna. Muszę sobie zatem zapisać te dwie sytuacje, bo będą, myślę miłym wspomnieniem.
Odkąd się przeprowadziliśmy, Ola codziennie prawie widzi afroamerykańskich studentów, bo na naszym osiedlu jest ich sporo. W naszym bloku mieszkają prawie w każdej klatce. Już się trochę przyzwyczaiła, chociaż zdarza jej się czasem jeszcze popełnić gafę. I tak to, wczoraj jedziemy do domu na hulajnogach, a przed nami para ciemnoskórych studentów.
Ola nagle mnie pyta:
- Mamusiu jak się mówi "Dzień dobry" po angielsku?
- Good morning - odpowiadam, byłam pewna, że zaraz się z nimi przywita, mijamy ich, a Ola do mnie słodziutkim głosikiem:
- Mummy i love you!
Przytkało mnie.
Pani czarnoskóra studentka, uśmiechnęła się, widać że jej się to spodobało, zrobiła minę jakby chciała powiedzieć "jak uroczo", a ja... jadę dalej i z tego przytkania nie mogłam wymówić ani słowa. A Ola dalej:
- Mami, no i lov ju! Aj lov ju no!
- Aaaaa, tak, Ola, I love you too - w końcu odpowiedziałam.
- NO! - skwitowała zadowolona!
Jadąc w windzie, nie wytrzymałam i pytam ją:
- Ola czemu powiedziałaś do mnie akurat w tym momencie "I Love You"?
- Bo chciałam, żeby murzyny to usłyszały.
I w tym miejscu mogłaby być kurtyna, gdyby nie to, że wieczorem poszłyśmy do koleżanki Kaśki na drinka. Siedzimy sobie, pijemy drinka, nagle piesek szczeka, że chce na dwór. Nie jest żadną tajemnicą, że Ola przychodzi tam "tylko dla pieska", więc zaraz się wyrwała, że ona idzie z pieskiem na spacer. Poszły, razem z właścicielką. Ja zostałam na balkonie, za chwilkę wracają, wchodzą do mieszkania, a Ola taki tekst do koleżanki:
- Se wchodzimy jak na chama!"
Nie muszę chyba pisać jak wyglądała mina Kaśki?! :)
I teraz właśnie może być KURTYNA!